Wszystko o czym będzie tutaj mowa, zdarzyło się być może kiedyś
przed wieloma wiekami, w bardzo odległych, zamierzchłych i baśniowych wręcz
czasach.
W niewielkiej słowiańskiej osadzie leżącej na „ostrowie” pośród nie przeniknionego
gąszcza i moczarów Puszczy Opoczyńskiej, która kiedyś stać się miała zalążkiem
przyszłego miasta, żył pewien odważny, żądny przygód i bogactwa junak. Jego
serce i duszę już od dzieciństwa opętała niczym nieopisana żądza posiadania
niezmiernego bogactwa, zdrowia, mądrości i władzy nad innymi. Myśl jego zaprzątnęło
znalezienie sposobu osiągnięcia zamierzeń i spełnienia pragnień. W dzieciństwie
i wczesnej młodości przysłuchiwał się często starym bajom, powieściam i klechdam
o ukrytych w ziemi przed ludzkim wzrokiem nie przebranych skarbach i bogactwach.
Znaleźć i odkryć ich mógł jedynie człowiek śmiały, któremu nie straszne było
iść w nocy o północy do ciemnego lasu i przy odrobinie szczęścia spełnić swoje
marzenia.
Najbardziej ze wszystkich podobała mu się i utkwiła w pamięci baśń o cudownym
kwiecie paproci.
Raz w roku w środku nocy pogańskiej kupały zwanej też sobótką lub w czasach
chrześcijańskich - nocą św. Jana czyli świętojańską, zakwitać miała ponoć w
każdym gęściejszym lesie na krótką chwilę jedna jedyna paproć, której zerwanie
zapewnić miało bogactwo, mądrość, zdrowie i władzę. Aby ją znaleźć trzeba było
mieć nie lada szczęście ponieważ ukryta była w najbardziej nieznanym, niedostępnym
i tajemniczym zakątku lasu. Mało komu więc dane było kwiat odnaleźć i stać się
bogatym. Nie wiadomo było też nawet jak ten kwiat wygląda. Jedni twierdzili,
że jest cały złoty, ze śmiejącym się i obracającym pośrodku okiem i posiada
tylko pięć płatków. Rosnąć miał na olbrzymiej, wielkiej niczym „dąb” paproci.
Inni natomiast opowiadali i słyszeli, że kwiatek jest niewielki i tak drobny,
że można go z powodzeniem schować pod paznokieć.
Dotarcie do niego i zerwanie było nie lada gratką. Nie należało do zadań zbyt
łatwych ponieważ oprócz trudów poszukiwań i przebycia nieznanej drogi do niego
wiodącej, trzeba było jeszcze pokonać siły nieczyste, które go strzegły oraz
przede wszystkim przezwyciężyć własny strach. Podobno bowiem, że gdy o północy
zakwitnie, towarzyszą temu upiorne hałasy, dziwne wydarzenia i straszne drgania
ziemi, gromobicie, błyski piorunów, wycie wichury i diabelski śmiech.
Komu jednak udało się go ujrzeć, dotrzeć do niego i zerwać, ten potrafił rozumieć
mowę zwierząt, odnaleźć podziemne skarby. Mógł stać się w razie potrzeby niewidzialnym,
wszystko widzieć i słyszeć. Zerwany kwiat ponadto zapewniał mu długie i zdrowe
życie. Kto choćby ujrzał kwiat miał być zawsze szczęśliwy lub odwrotnie, stał
się nieszczęśliwym, umierającym później ze zgryzoty, że nie udało mu się go
zerwać i stać się bogatym.
Szczęśliwy zdobywca i posiadacz kwiatu musiał go nosić za pazuchą i strzec jak
oka w głowie. Jego zgubienie bowiem przynosiło wielkie nieszczęście i straciłby
wszystko co dzięki niemu uzyskał i posiadał. Poza tym nie mógł się nim chwalić
i pokazywać. Musiał go więc nosić stale przy sobie w zanadrzu koszuli, przy
sercu tak, aby nikt tego nie zauważył.
Posiadanie kwiatu umożliwiało w zamian za to odkrywanie w ziemi ukrytych bogactw,
skarbów, złóż szlachetnych kruszców i kamieni.
Po zerwaniu należało biec z kwiatkiem jak z pochodnią na najwyższe wzgórze w
okolicy, rozgarnąć ziemię gołymi rękami i odkryć żyłę złota lub drogie kamienie
świecące na niebiesko lub zerwany, gorejący kwiat paproci wyrzucić jak najwyżej
w górę, w powietrze. Tam gdzie spadł w postaci złotej gwiazdy znajdować się
miały bogactwa i skarby.
Kwiat paproci był więc kluczem otwierającym jego posiadaczowi dostęp do podziemia
i niezmiernego bogactwa ukrytego pod powierzchnią ziemi.
O tym wszystkim marzył nasz młodzieniec, który postanowił za wszelką cenę zdobyć
upragniony kwiat zapewniający bogate, niczym niezmącone i dostatnie życie. Wierzył
bowiem, że cudowny kwiat paproci naprawdę istnieje i kwitnie corocznie w lesie.
W jedną z nocy kupały wybrał się więc na poszukiwanie szczęścia. Wyruszył w
głębokie, dzikie i mało dostępne zakątki otaczającej osadę zewsząd puszczy.
Szukał długo, wytrwale, wszędzie, w każdym prawie puszczańskim zakamarku, lecz
daremnie. Na ślad cudownego kwiatu nigdzie nie natrafił. Na nic zdała mu się
być odwaga, mądrość i upór. Po cudownym kwiecie jak gdyby się ziemia zapadła.
W końcu jednak jak się wydawało, uśmiechnęło się wreszcie do niedoszłego poszukiwacza
skarbów i bogactwa, szczęście, gdy w pobliżu bagna i moczarów dostrzegł pośród
ciemnej nocy, jasny i silnie pachnący kwiat. Czyżby to był ów legendarny kwiat
paproci ? Nie wahał jednak i nie zastanawiał się dłużej bo przecież czas uciekał.
Szybko go zerwał i schował w zanadrzu koszuli. Teraz należało już tylko wypróbować
gdzieś jego działanie i cudowną moc. Po drodze więc wyciągnął go spod koszuli,
zamknął na chwilę oczy i wyrzucił silno w górę. Zaraz też pobiegł w tym kierunku
gdzie spadł. Opojony być może wizją bogactwa, szczęścia lub opanowany zmęczeniem
i znużeniem z całonocnych poszukiwań, nie zauważył, że kwiatek spadł na brzeg
jakiejś glinianki w której lustrze wody akurat odbijał się srebrny obraz letniego
księżyca w pełni. Młodzieniec myśląc sobie, że właśnie odnalazł srebrny skarb,
zaczął go nabierać do zabranego z domu płóciennego worka. Jakie jednak było
później jego zdziwienie i zaskoczenie gdy po powrocie do chałupy ujrzał w świetle
budzącego się dnia, że zerwany kwiat wcale nie był kwiatem paproci i domniemane
skarby, które ze sobą przyniósł to tylko bezwartościowa kupa gliny. I tak skończyła
się jego niefortunna i zbyteczna wyprawa po skarby.
Odnalezioną przez niego bezcenną glinkę tutejsi ludzi nauczyli się z czasem
wykorzystywać do praktycznych i użytecznych dla siebie celów. Po wielu wiekach
założyli nawet duże zakłady do produkcji wyrobów szamotowych, terakoty, płytek
ściennych i podłogowych. I tak na nowo odkryli i zużytkowali „skarby” ziemi,
lecz to już jednak zupełnie inna, nie mniej ciekawa historia Opoczna.
* * * * *
W Opocznie już od dawien dawna w różny sposób próbowano wykorzystać miejscowe
surowce naturalne, którymi była glina i skała wapienna, do użytku budowlanego
i produkcji materiałów budowlanych, głównie cegły i wapna.
Wraz z ogólnym rozwojem społecznym, widocznym postępem technicznym i pojawieniem
się zalążków przemysłu, odnotowany został też wzrost zapotrzebowania na glinę,
którą tutaj od dawna kopano i wykorzystywano do produkcji palonej i niepalonej
cegły. Wiadomo na przykład, że w rejonie obecnej ulicy Staromiejskiej conajmniej
od połowy XIX w. działała prymitywna cegielnia należąca do Jana Dziewulskiego
i braci Józefa i Władysława Lange. W niniejszym zakładzie produkowana była zwykła
cegła dla miejscowego użytku. Surowiec do produkcji wydobywany był na miejscu
lub doważany wózkami po szynach czyli ręczną kolejką z miejsca znajdującego
się przy pobliskiej ulicy Świerczewskiego. Gdy jednak na terenie Opoczna odkryta
została cenna biała glinka, właściciele cegielni postanowili rozszerzyć nie
tylko istniejący zakład, lecz również sortyment produkcji. W celu realizacji
zamierzenia zakupili w 1867 roku tereny działkowe pod założenie nowej fabryki
znajdujące się u zbiegu ulicy Staromiejskiej i Szewskiej na których później
wyrosły pierwsze budynki znanego współczesnym ZZPC „Opoczno S.A.”.
Nowy zakład ceramiczny, którego budowa została zakończona w 1880 r., posiadał
18 pieców do wypalania płytek i innych wyrobów produkowanych na bazie miejscowego
surowca – gliny i glinki. Mimo znacznych rozbieżności i braku wiarygodnych wiadomości
co do początkowej produkcji i sortymentu, wiadomo jednak na pewno, że już wkrótce
po otwarciu w 1886 r. fabryka produkowała płytki kamionkowe do wykładania podłóg.
Około 1913 roku sortyment produkcji rozszerzył się o produkcję płytek kamionkowych
glazurowanych do wykładania ścian oraz cegły ogniotrwałej i innych wyrobów szamotowych,
które były produkowane do 1919 roku.
Firma „Dziewulski i B – cia Lange” będąca przedsiębiorstwem należącym do trzyosobowej
spółki przekształconej później (1913–1931) na „Towarzystwo Akcyjne Zakładów
Ceramicznych «Dziewulski i Lange»”, zajmowała się do czasu uruchomienia produkcji
płytek w fabryce produkcją cegły czerwonej i innych wyrobów ceramicznych w zakładzie
tzw. „Cegielni”.
Zarządzała również całością budowy i wybudowanym nowym zakładem ceramicznym
w Opocznie.
W kilka lat po otwarciu zakładu ceramicznego otwarta została wiodąca przez Opoczno
linia kolejowa Skarżysko – Koluszki (1885 r.), która wkrótce odegrała ważną
rolę w dalszym rozwoju firmy ceramicznej w Opocznie powodując zmianę ukierunkowania
produkcji i lokalizacji zakładu. Istniejące bowiem tereny zakładowe przy ulicy
Staromiejskiej okazały się z upływem czasu jako nie wystarczające dla dynamicznego
rouwoju i działalności fabryki. Około 1900 r. rozbudowa firmy tutaj okazała
się niemożliwa i niezbyt korzystna. Zakład na „Starym Mieście” był położony
niemalże w środku miasta i zbyt daleko (ponad 2 km) od stacji kolejowej. Korzystanie
z kolei jako środka transportu było więc z różnych powodów niemożliwe i nieopłacalne.
Dlatego też właściciele firmy kierując się względami zapewnienia perspektyw
jej rozwoju i interesem, równocześnie z rozbudową posesji nad Drzewiczką z dala
od linii kolejowej, w 1893 r. inwestowali kapitał w kupno niewielkiej parceli
w pobliżu stacji kolejowej. W ciągu kolejnych dwudziestu lat (1893-1913) powierzchnia
terenów fabrycznych przy obecnej ulicy Piotrkowskiej wzrosła na tyle, że możliwe
było wybudowanie nowego zakładu w którym postawione zostały niewielkie piece
do wypalania płytek glazurowanych. Ówczesne warunki sprzyjały zwiększeniu produkcji
i maksymalizacji zysku w oparciu o tanią lokalną siłę roboczą. Rozszerzały się
rynki zbytu, możliwości transportowe (kolej) oraz lokacji kapitału zagranicą.
Aby zapewnić rozwój firmy i dostatek surowca, jeszcze przed pierwszą wojną światową
właściciele zakupili znaczne tereny z pokładami białej glinki w ukraińskim Sławiańsku
w gubernii charkowskiej. Tam również w latach 1907-08 wybudowali fabrykę ceramiczną.
Surowiec stamtąd sprowadzany był też do Opoczna i uzupełniał dostawy miejscowej
glinki pochodzącej z Mroczkowa i Rozwad (były powiat opoczyński) oraz z okolic
Skarżyska (Parszów). Służył do produkcji płytek podłogowych.
W okresie pierwszej wojny światowej i wkrótce po jej zakończeniu fabryka była
nieczynna. Zabudowania fabryczne pełniły rolę magazynów zbożowych. Dopiero w
latach 1922-23 nastąpiła przebudowa fabryki i produkcja została odnowiona. W
1924 r. zmieniona została również technologia produkcji płytek ceramicznych.
W tym czasie już zarząd towarzystwa akcyjnego mieścił się w stołecznej Warszawie
skąd akcjonariusze kierowali inwestycjami zakładowymi i produkcją.
W okresie międzywojennym (1918-1939) rozbudowany został też otwarty jeszcze
przed pierwszą wojną zakład przy ulicy Piotrkowskiej. W 1920 r. rozebrane zostały
częściowo istniejące piece do wypalania płytek glazurowanych. Budynki gospodarcze
użytkowane były jako magazyny zbożowe. W latach 1934-36 wybudowane zostały tutaj
nowe urządzenia produkcyjne, które osiągnęły pełną zdolność produkcyjną na progu
drugiej wojny światowej (1938).
Podczas drugiej wojny światowej (1939-45) doszło do znacznego ograniczenia działalności
zakładów ceramicznych w których produkcja przebiegała tylko w niektórych oddziałach.
Po zakończeniu wojny fabryka znajdowała się jeszcze przez kilka lat w rękach
prywatnych akcjonariuszy, lecz już w 1950 r. została upaństwowiona. Jako przedsiębiorstwo
państwowe była znacznie rozbudowana. Na terenach za miastem na południe od linii
kolejowej Skarżysko – Koluszki powstał w 1958 r. trzeci oddział fabryki przedsiębiorstwa
ZPC Opoczno (Zakładów Płytek Ceramicznych w Opocznie). Następne oddziały Zespołu
Zakładów Płytek Ceramicznych (później ZZPC „Opoczno” i „OPOCZNO S.A.”) zbudowane
zostały i otwarte w 1980 roku (zakład nr 4) oraz na przełomie XX/XXI wieku (zakład
„Mazowsze”).
Oprócz ponad stuletniej firmy „Dziewulski i B-cia Lange” w końcu XX w. pojawiły
się w Opocznie inne firmy ceramiczne („Ceramika” Paradyż, Cer-Kolor Mniszków
i inne).
W ten sposób opoczyński „skarb” – glina i glinka został przez współczesnych
mieszkańców miasta należycie wykorzystany i miejscowe firmy ceramiczne stały
się ważnymi i znanymi w Europie producentami płytek ceramicznych.
* * * * * *
Innym zakładem, którego produkcja oparta była na miejscowym surowcu były już
dziś nie istniejące Opoczyńskie Zakłady Materiałów Ogniotrwałych czyli OZMO.
Historia ich powstania sięgała 1898 roku czyli schyłku XIX wieku, gdy przez
warszawskiego kupca „drugiej gildii” Stanisława Fürstenberga, białostockiego
kupca „pierwszej gildii” Abrama Tikitina i inż. Henryka Dobrzyńskiego założone
zostało „Towarzystwo Akcyjne Fabryki Cementu «Opoczno»”.
Statut wymienionego towarzystwa akcyjnego wydrukowany został i wydany w języku
polskim i rosyjskim w Warszawie. Budynki zakładowe opoczyńskiej cementowni wzniesione
zostały na dużym placu położonym przy ulicy Piotrkowskiej w pobliżu linii kolejowej
Skarżysko – Koluszki. Cementownia posiadała połączenie z koleją specjalnie w
tym celu zbudowaną bocznicą kolejową. Działalność produkcyjna i rozwój cementowni
nie były zbyt udane i należyte. Zatrudnienie tutaj też było niewielkie. Niezbyt
dobrą „kondycję” upatrywać można było być może w słabości firmy i niewielkiej
możliwości konkurowania z większymi i lepiej prowadzonymi zakładami podobnego
typu lub też w niezbyt odpowiedniej jakości miejscowego surowca. Produkcja cementu
była więc niewielka i w niektórych okresach, zwłaszcza po pierwszej wojnie światowej,
cementownia nie działała co jednak chyba nie mogli zbytnio odczuwać jej właściciele,
którzy z tego powodu pobierali specjalne wynagrodzenie od zrzeszenia producentów
cementu.
W latach 20. XX wieku znaczna część akcji firmy znalazła się w posiadaniu mieszkającej
w Warszawie rodziny Poznańskich. W tym samym czasie doszło do przekształceniu
cementowni (1923-25) w fabrykę materiałów ogniotrwałych. Utworzona została nowa
spółka akcyjna pod nazwą „Fabryka Materiałów Ogniotrwałych Opoczno”, której
zarząd z głównymi akcjonariuszami, rodziną Poznańskich, mieścił się w Warszawie.
Działalność i rozwój fabryki w latach międzywojennych, szczególnie po zmianie
profilu i sortymentu produkcji przy uwzględnieniu ówczesnego ogólnoświatowego
i krajowego kryzysu gospodarczego, mimo pewnych kłopotów natury społeczno-ekonomicznej,
ocenić można pozytywnie. Fabryka nazywana przez pracujących w niej robotników
rekrutujących się z mieszkańców miasta, jego przedmieści i okolicznych wsi,
„Cementówką” produkowała wtedy głównie cegłę kwaso- i ognioodporną, wyroby szamotowe,
mączkę i zaprawę szamotową. Surowiec produkcyjny stanowiły miejscowe glinki
ogniotrwałe z terenu powiatu opoczyńskiego (Żarnów, Rozwady) oraz częściowo
sprowadzane z zagranicy (Czechy).
Ponieważ w latach 1933-37 zarząd zalegał robotnikom w fabryce z wypłatą, kilkakrotnie
dochodziło w niej do strajków. Sytuację ekonomiczną i gospodarczą zakładu na
pewno pogorszył jeszcze pożar w 1938 r., gdy zniszczeniu uległy niektóre budynki
i urządzenia. Po drugiej wojnie światowej fabryka została upaństwowiona oraz
bardzo poważnie rozbudowana i zmodernizowana jako „Opoczyńskie Zakłady Materiałów
Ogniotrwałych”. Produkowane w OZMO wyroby szamotowe trafiały nie tylko na budowy
polskich hut i kotłowni, ale też za granicę.
Jednak z upływem lat rola i znaczenie zakładu materiałów ogniotrwałych na tyle
upadły, że w końcu ostatniego 20-lecia XX wieku został całkowicie zamknięty
i zlikwidowany.
* * * * * *
Mieszkańcy Opoczna i jego okolic od dawien dawna zajmowali się wypalaniem wapna
z miejscowej skały wapiennej zwanej „opoką”. Robili tak na pewno nie tylko na
własny użytek, lecz traktowali również jako jedno ze źródeł dochodów i utrzymania.
Z zachowanych dokumentów wiadomo, że w XIX wieku wapno wypalane było w znacznych
ilościach, na skalę przemysłową w kilku czynnych w mieście prymitywnych bezkominowych
piecach wapiennych. W końcu tego samego okresu uruchomionych zostało kilka większych
pieców wapiennych na terenach położonych w pobliżu dzisiejszej ulicy Partyzantów
i robotniczego osiedla „Skała”, niedaleko linii kolejowej Skarżysko – Koluszki.
Później na terenie „Wapienników” wybudowano dwa bliźniacze piece wapienne typu
tzw. „szybowego” obok których założona została huta szklana.
Właścicielem „Wapienników” wraz z hutą był od 1887 roku białostocki kupiec Abram
Tikitin, będący też czołowym akcjonariuszem pobliskiej cementowni (OZMO).
W końcu pierwszej wojny światowej (1917 r.) zakład wapienny nabyła grupa kupców,
którym przewodziła rodzina Chmielnickich. Nowa firma będąca własnością braci
Izaaka i Józefa Chmielnickich, braci Jakuba i Izaaka Goldachów oraz Józefa Wekslera
przybrała w 1922 r. nazwę „Wulkan”.
W hucie szklanej produkowano butelki, cylindry szklane, szklanki i tzw. galanterię
szklaną. Wapienniaki produkowały natomiast wapno dla budownictwa i celów chemicznych.
Oprócz wymienionych zakładów firma „Wulkan” posiadała własną cegielnię i kamieniołomy.
Na parcelach w sąsiedztwie „Wulkanu”, bliżej ulicy Piotrkowskiej zbudowane zostały
w latach 1910-11 dwa inne bliźniacze piece wapienne typu „szybowego”.
Piece należały do spółki, której właściciele często się zmieniali i która od
1932 roku nosiła nazwę „Polskie Zakłady Wapienne – Wapno Opoczyńskie”. Firma
należała wtedy do Józefa Telatyckiego i Bronisława Danielewicza. Zakłady wapienne
posiadały dogodne połączenie własną bocznicą ze stacją kolejową.
Budynki huty zostały po drugiej wojnie światowej rozebrane. W 1952 roku wapienniki
były upaństwowione i obydwa przedsiębiorstwa połączone w jeden zakład produkcyjny
podlegający organizacyjnie „Kieleckim Zakładom Terenowym Przemysłu Wapenniczego”.
Bliźniacze „szybowe” piece wapienne zostały przebudowane i zmodernizowane. Zakład
produkował wapno i działał do lat 70-tych XX wieku. Po jego zamknięciu kominy
„szybowe” pieców wapiennych jeszcze przez pewien okres czasu stanowiły nieodłączny
element panoramy miasta, lecz w końcu zostały zburzone i zniknęły.
* * * * *
Z istnieniem podziemnych lochów, sieci korytarzy i piwnic pod Opocznem, których
niektóre zachowane fragmenty i odcinki dawały od czasu do czasu znać o sobie
przypadkowym odkryciem, związana jest jeszcze inna powieść o skarbach.
Na wstępie do niej warto jednak wiedzieć, że wybudowanie podziemi pod miastem
sięga okresu średniowiecza. Piwnice i łączące ich korytarze zbudowane zostały
z całą pewnością przez mieszkańców dopiero po postawieniu zamku i murów obronnych.
Zachowane i przekazywane w Opocznie z pokolenia na pokolenie podanie głosi,
że król Kazimierz Wielki nie tylko polecił zbudować zamek, lecz również mieszczański
dom przy rynku dla swojej ulubienicy Esterki. Aby móc ją w tajemnicy i niespostrzeżenie
przed wszystkimi kiedykolwiek odwiedzać, polecił też połączyć zamek z domem
Esterki tajnym korytarzem. Chociaż do czasów nam współczesnych nie zachowało
się zbyt wiele przekonywujących dowodów potwierdzających tę znaną „wieść gminnę”,
ale na drugiej stronie można jednak temu wierzyć. Sam zresztą pamiętam fakty
świadczące o istnieniu podziemi pod miastem.
W okresie lat siedemdziesiątych XX wieku miała w zamku swoją siedzibę biblioteka
publiczna w której w tym czasie pracowała moja mama. Pomieszczenia biblioteczne
ogrzewane były wtedy piecami kaflowymi w których spalano węgiel i inny dostępny
opał. Magazyn opałowy znajdował się w jednym z piwnicznych pomieszczeń zamku
kazimierzowskiego. Czasami więc pomagając mamie przy nabieraniu i wynoszeniu
opału miałem możliwość w piwnicy przebywać. Widziałem tam też na własne oczy
większy otwór urządzony w murze zamkowym, w tym czasie już zamurowany z dobrze
zatarasowanym dostępem, który prowadził widocznie gdzieś na zewnątrz zamku.
Z dużym prawdopodobieństwem przypuścić można, że stanowił jedno z wejść do lochów
znajdujących się pod miastem. Kilkakrotnie również mogłem przekonać się o istnieniu
podziemi widząc na własne oczy głębokie wyrwy i zapadliska na ulicach prowadzące
do jakiś lochów. Tak było na przykład na obecnej ulicy Kowalskiego prowadzącej
z rynku w kierunku Szewskiej i rzeki Drzewiczki czyli dawnych murów obronnych
miasta lub w pobliżu rynku czyli placu Kościuszki, albo zamku.
Wszystko wskazuje więc na to, że lochy, piwnice i podziemne korytarze pod Opocznem
sytuowane były na obszarze dawnego średniowiecznego grodu ograniczonego obrębem
miejskich murów obronnych. Podziemie miasta tworzył system piwnic i lochów pod
domami na rynku, domem Esterki oraz domami przylegających do rynku uliczek rzemieślników.
Połączone one były korytarzami i tunelami z miejscowym zamkiem i być może nawet
z ówczesnym kościółkiem parafialnym św.Bartłomieja z którego zachowała się tylko
murowana kapliczka Matki Boskiej.
Śmiało przypuścić można, że tak jak w przypadku innych średniowiecznych miast
polskich (np.Sandomierz), lochy i piwnice urządzone zostały w końcu XIV lub
w XV wieku. Mieszkańcy Ziemi Opoczyńskiej na pewno mieli wtedy jeszcze w pamięci
niszczące i okrutne najazdy Tatarów (1241, 1260) oraz liczne napady Litwinów
na Mazowsze i Małopolskę w ciągu XIV w. Nic więc dziwnego, że w obawie o swoje
życie i kierując się zdrowym rozsądkiem, zapobiegliwie przygotowali sobie wcześniej
schronienie do którego się mogli szybko ukryć w przypadku niespodziewanego napadu
nieprzyjaciela i potrzeby ucieczki.
Powróćmy jednak do powieści o opoczyńskich „skarbach”, która związana jest z
krótkim epizodem wojennym z czasów „potopu” szwedzkiego.
W połowie września 1655 roku oddziały wojsk szwedzkich w pogoni za królem Janem
Kazimierzem otoczonym drużyną wiernych żołnierzy i szlachty, wkroczyły do Opoczna.
Zaraz też zgodnie ze swoim zwyczajem rozpoczęły rabowanie, plądrowanie, gwałty
i niszczenie miasta oraz mordowanie mieszkańców, którzy wpadli w ich ręce. Pewna
grupa pijanych i żądnych bogactwa żołdaków, której już nie wystarczyła grabież
przybytków sakralnych i mieszczańskich domów, pojmała miejscowego „języka”,
który ratując sobie życie powiedział im o istnieniu lochów. Pokazał również
wejście do nich wiodące z piwnic zamkowych. Głowami porządnie potrunkowanych
i zwycięskich Szwedów błysnęło, że lochy stanowić mogą znakomitą kryjówkę na
schowanie różnego bogactwa, cennych przedmiotów, pieniędzy i kosztowności mieszczan.
Dlatego też długo nie wahając kilkunastu z nich wstąpiło do podziemia gdzie
jak się później okazało sądzone im było zostać na wieki.
W tym samym bowiem czasie awantgarda oddziałów szwedzkich natrafiła na drodze
w kierunku Radomia i Żarnowa na błoniach za miastem między Drzewiczką i Wąglanką
(tam gdzie obecnie rozlewa się zbiornik wodny zwany „zalewem”) na silny podjazd
polski. Po krótkim i niespodziewanym starciu zbrojnym zakończonym porażką najeźdźcy
i zwycięstwem Polaków, pobici i wściekli z przegranej Szwedzi cofnęli się za
rogatki miasta mszcząc się strasznie na mieszkańcach. Wielu z nich pojmali i
bezbronnych zamordowali przy ówczesnych rogatkach miasta u zbiegu obecnej ulicy
Moniuszki i Inowłodzkiej przy byłej Szkole Podstawowej Nr 1 w Opocznie. Miejsce
szwedzkiego mordu upamiętnia od wielu dziesięcioleci kamienna kapliczka Ducha
Św. Dokończyli tak już wcześniej rozpoczęte dzieło zniszczenia i zburzyli mury
tutejszego zamku. Tym samym jednak na ponad dwa wieki zawalili dostęp do podziemia
i pogrzebali na zawsze swoich ziomków szukających skarbów w jego lochach. Ich
grzeszne i niespokojne, krwią niewinnych poznaczone dusze być może jeszcze do
dziś błądzą podziemnymi zakamarkami miasta.
Tyle romantyczna, lecz niczym i nigdy nie potwierdzona powieść, którą udało
mi się w formie pisanej zachować dla potomnych rodaków.
* Przypisy:
Materiał źródłowy opisu zakładów przemysłowych Opoczna pochodzi z książki B.
i Wł.
Baranowski, J. Koloński – „Katalog zabytków budownictwa przemysłowego w Polsce”,
wyd. PAN, 1970.
<Zabytki> <Historia> <Zdjęcia> <Gawęda> <Żydzi> <Legendy> <Linki> <Autorzy>