Niemcy zajęli Opoczno 7. IX. 1939 r. Dowództwo Wehrmachtu rozmieściło w rożnych
częściach miasta obwieszczenia informujące Polaków o obowiązku zgłaszania się
do pracy w dawnych zakładach produkcyjnych, warsztatach i urzędach, które funkcjonowały
przed wkroczeniem Niemców do miasta.
Władze okupacyjne poleciły, aby Magistrat spowodował przywrócenie działalności
Ochotniczej Straty Pożarnej mieszczącej się w nowo zbudowanej remizie przy pl.
J. Piłsudskiego /dziś pl. Strażacki/. Burmistrz wezwał strażaków, aby zgłaszali
się do pełnienia służby. Brakujących zastępowano innymi młodymi mężczyznami
na zasadzie nakazu podjęcia służby. Dowództwo nad strażą powierzono przedwojennemu
naczelnikowi Stanisławowi Jaczewskiemu.
Do służby w straży garnęli się młodzi chłopcy i mężczyźni w średnim wieku, gdyż
chroniła ich przed wywózką do przymusowej pracy w Niemczech. W okresie okupacji
niemieckiej obowiązywała godzina policyjna, natomiast strażacy posiadali specjalne
przepustki zezwalające na poruszanie się nocą po mieście. W czasie godziny policyjnej
patrole wojskowe i policyjne miały prawo otwierać ogień bez żadnego ostrzeżenia.
Z uwagi na powyższe takie organizacje zbrojne jak: Służba Zwycięstwu Polski,
Związek Walki Zbrojnej, Narodowa Organizacja Wojskowa, Armia Krajowa, Narodowe
Siły Zbrojne umieszczały swoich żołnierzy w OSP w Opocznie, która była pewnego
rodzaju azylem dla żołnierzy podziemia zbrojnego. Służba w OSP pełniono bezpłatnie
w oparciu nakazu władz magistrackich.
W okupacyjnej OSP były 3 etaty:
Obserwatora, którym był Edmund Zakrzewski oraz dwóch kierowców wozu bojowego
i mechaników: Wacław Matynia i Józef Konaszewski.
Zadaniem obserwatora było przebywanie na wieży obserwacyjnej i wypatrywanie,
czy na horyzoncie nie pojawiają się dymy i pożary.
Każdy dym był alarmowany syreną strażacką, jak również telefonicznie powiadamiano
żandarmerię niemiecką, która mieściła się w domu dra Wacława Kozłowskiego przy
ul. Piotrkowskiej nr 20. Każdy wyjazd do pożaru odbywał się za pozwoleniem żandarmerii.
W straży była specjalna książka służąca do rozliczania się z każdego wyjazdu
i przejechanych kilometrów samochodem do pożaru oraz ze zużytej benzyny, gdyż
w czasie wojny była ona ściśle racjonowana. Zaraz po powrocie z akcji strażak
szedł do żandarmerii z wypełnioną książką stosownie do zaleceń żandarmerii.
Działalność OSP w Opocznie nadzorował Niemiec, żandarm Ryszard Kunce. Urodził
się w Częstochowskiem i po wkroczeniu Niemców do Polski został zmobilizowany
do służby w żandarmerii. Nie ukrywał swoich sympatii do Polaków. Poprzez Edmunda
Zakrzewskiego ostrzegał o łapankach, likwidacji getta w Opocznie i innych zagrożeniach.
Dzięki temu uratowano wielu opocznian.
W latach 1939 - 1945 oprócz wyżej wymienionych, służbę w OSP pełnili strażacy:
Jan Druchliński, Wacław Gross, Marian Gross, Stanisław Jurek, Roman Jurowski,
Józef Chrustowicz, Władysław Ksyta, Stanisław Twardówek, Franciszek Wijata Wincenty
Siedlanowski, Laskowski, Tadeusz Zakrzewski.
Jest to niepełny wykaz, gdyż tylko te osoby pozostały w pamięci.
OSP w Opocznie okładała się 3 - 4 drużyn. Zawsze były ubytki w drużynach z różnych
powodów. Starano się je uzupełniać, aby zawsze były sprawne 4 drużyny.
Służbę pełniono 24 godziny, następne 24 godziny strażacy mieli wolne. Pełniący
służbę w nocy mieli do dyspozycji na tzw. świetlicy na piętrze łóżka. W razie
potrzeby byli budzeni i wyjeżdżali do akcji gaśniczych. To były stałe bojowe
dyżury przeciwpożarowe.
Umundurowanie strażaków pozostało takie, jakiego używano do 1939r. Pozostały
emblematy strażackie oraz rogatywki z tym jednak, że nie wolno było umieszczać
na czapkach orła polskiego. W II-giej poł. lat okupacyjnych wprowadzono dla
strażaków w miejsce rogatywek czapki okrągłe z godłem strażackim.
Sprzęt strażacki pozostawał z okresu przedwojennego, to jest: hełmy, pasy bojowe,
toporki, topory, drabiny, bosaki, wóz bojowy "Ryś" (zobacz też niżej!),
motopompa "Janeczka", ręczna sikawka oraz beczki na wodę zainstalowane
na wozach konnych. Kiedy zachodziła potrzeba korzystano z konnych beczkowozów.
Siłę pociągową stanowiły konie magistrackie oraz furmanów Białetów i Kuśmierzów,
którzy mieszkali w pobliżu remizy. Jak na owe czasy był to sprzęt doskonały
i budził zazdrość u wiejskich OSP w Opoczyńskiem, zwłaszcza wóz bojowy "Ryś"
i motopompa strażacka " Janeczka" . Strażacy mogli również wchodzić
do getta, które sąsiadowało z remizą. Tam miała prawo wkraczać tylko policja
i żandarmeria. Ten fakt wykorzystywano do ratowania Żydów. Wszystkich nie można
było ocalić, ale jednostki udawało się wyprowadzić na zewnątrz. Umundurowani
Niemcy i uzbrojeni cywile urządzali na ulicach miasta oraz we wsiach łapanki.
Pojmanych Polaków /mężczyźni, kobiety, młodzież od lat 14/ umieszczano w świetlicy
w straży na I piętrze, gdzie byli przetrzymywani do czasu zorganizowania transportu.
Wywożono ich do obozu zbiorczego w Częstochowie. Stamtąd rozsyłano do III Rzeszy.
Parter remizy posiadał kilka stanowisk samochodowych. Drzwi wjazdowe były wysokie
i dwuskrzydłowe. Ich wierzeje swoją wysokością sięgały do okien świetlicy. Strażacy
pełniący wówczas służbę otwierali wrota i w tym czasie starali się odwrócić
uwagę wartowników. Najlepiej było rozpoczynanie meczu piłki ręcznej lub nożnej.
To wykorzystywali zatrzymani w świetlicy i korzystając z konstrukcji wierzei
schodzili na dół i ukrywali się w dolnych pomieszczeniach przeznaczonych na
garaże. W taki sposób wielu rodaków uratowało się przed wywózką. Niemcy przeprowadzali
na terenie miasta Opoczna aresztowania osób należących do organizacji podziemnych.
Do czasu przetransportowania ich do Radomia byli umieszczani w świetlicy OSP,
gdzie starano się zorganizować im ucieczkę. Duszą takich poczynań był zawsze
druh Edmund Zakrzewski. Opisywanym wyżej sposobem sprowadzał niektórych aresztowanych
na dół do stanowiska bojowego "Ryś" i tym wozem bojowym wywożono ich
na teren Zakładów Dziewulski i Bracia Lange przy ul. Staromiejskiej nr 2 /dziś
ZPC - 1 /. W tym celu zgłaszano żandarmerii pilną potrzebę wyjazdu na teren
wspominanej fabryki, aby tam, na specjalnym kanale dokonać napraw wozu bojowego.
W taki sposób m.in. uratowano opocznian: Czesława Chrustowicza, Jana Druchlinskiego,
Stanisława Jurka. Uratowanych w taki sposób było wielu, ale nikt nie prowadził
ewidencji. Bardzo chętnym do pomocy w ratowaniu rodaków był kierowca wozu bojowego
Józef Konaszewski. Chętnie wyjeżdżał uwożąc uratowanych choć zdawał sobie sprawę
czym to grozi jemu i jego rodzinie. Było to poświęcenie oraz ciche bohaterstwo.
Po wybuchu Powstania Warszawskiego Niemcy deportowali ludność cywilną stolicy
do obozów koncentracyjnych oraz do różnych miast w Generalnej Guberni. Takie
transporty trafiały też do Opoczna. Na prośbę Rady Opiekuńczej w Opocznie /w
miejsce zlikwidowanego PCK, powstałej z polecenia administracji niemieckiej/
strażacy z OSP w Opocznie włączyli się do niesienia pomocy wysiedlonym. Inwalidom
pomagali zajmować miejsca z bagażami na wozach konnych, chorych przewożono do
Szpitala św. Władysława w Opocznie /ul. Szpitalna nr 1/, do Zamku, gdzie umieszczono
oddział zakaźny, do Sokolni /róg ul. Szewskiej i Rzecznej /, tj. w budynku Towarzystwa
Gimnastycznego "Sokół", gdzie znajdował się prowizoryczny szpital.
W sierpniu 1944 r. przybył do Opoczna długi skład wagonów towarowych tzw. krytych.
Wagony z pomocą strażaków zostały opuszczone. Kierujący akcją Edmund Zakrzewski
polecił podległym sobie druhom sprawdzić każdy wagon. Sam też włączył się do
poszukiwań. W ostatnim wagonie towarowym pod Gorzałkowem spotkał leżącego chorego
mężczyznę, jego żonę i córkę. Zdrowsi opuścili wagon, a biedne kobiety nie mogły
sobie poradzić. Szybko zorganizowano transport konny. Chorego z rodziną dostarczono
do "Świetlicy" w Remizie OSP. Edmund Zakrzewski odstąpił tam swoje
łóżko choremu. Potem okazało się, że tym chorym mężczyzną był sam słynny kompozytor
- organista warszawski śp. Korneliusz Brzozowski. Edmund Zakrzewski zaraz powiadomił
organistę od św. Bartłomieja /z Kościoła Farnego/ śp. Bartuziego. a ten zabrał
go do swojej kamienicy /róg ul. Piwnej i Kościelnej/, gdzie wkrótce zmarł. Pochowany
został na terenie cmentarza św. Marii Magdaleny przy ul. Moniuszki. Mogiła zachowała
się. W dniu 16. I. 1945 r. w godzinach południowych samoloty sowieckie poczęły
bombardować Opoczno. M.in. centrum miasta. Bomba radziecka spadła na więźbę
dachową domu murowanego przy ówczesnej ul. Błotnej nr 5 /dziś ul. 17-go Stycznia
nr 5, sklep i zakład fotograficzny/. Komendant /naczelnik/ OSP ap. Stanisław
Jaczewski zorganizował akcję gaśniczą. Pomimo zagrożenia z powietrza /lotnicy
strzelali do wszystkiego co tylko się poruszało/ przystąpili do położenia zapory
wodnej, aby ogień nie przeniósł się na sąsiadujące domy /zabudowa zwarta przylegająca
do siebie/. Dzięki tej akcji wypalił się tylko jeden murowany dom. W dniu 17.
I. 1945 r. w godzinach popołudniowych do Opoczna wkroczył 7 Kawaleryjski Korpus
Gwardii /33 Ogólnowojskowa Armia, 1 Front Białoruski/. Niemcy opuszczając miasto
próbowali zabrać ze sobą wszelki sprzęt strażacki łącznie z wozem bojowym "Rysiem"
. Dzięki odwadze i poświęceniu druhów z OSP sprzęt ocalał. Narażali się oni
na wielkie niebezpieczeństwo. Uczynili wiele, wiele dla powojennego Opoczna.
W 1945 r. zima była bardzo surowa. Z chwilą nastania odwilży ruszyły potężne
zwały lodu i rzeki wystąpiły z brzegów zalewając tereny niżej położone. Te burzliwe
wody zniosły z przyczółków i zabrały most konstrukcji drewnianej, który Niemcy
zbudowali na "Starej Drzewiczce" na końcu ul. Wałowej /koło rakarza
śp. Jana Piechny/. Tędy bowiem prowadziła droga do "ogródków działkowych".
Most ten pchany siłą wody zatrzymał się na moście konstrukcji drewnianej wzniesionym
na rzece Wąglance. Powstała barykada tamująca przepływ wezbranych wód. Komendant
śp. Stanisław Jaczewski wraz ze strażakami przystąpił do usuwania opisywanego
zatoru. Sprawnie przeprowadzono akcję, a strażacy wykazali dużą odwagę, zręczność
i dzielność.
Podczas okupacji strażacy z OSP Opoczno trzymali "warty" vel straż
przy Grobie Chrystusa z okazji Świąt Wielkiej Nocy. Pełnili tę służbę w pełnym
oporządzeniu bojowym. Warty rozprowadzał sam naczelnik śp. Stanisław Jaczewski.
Przed wybuchem wojny ze Związkiem Radzieckim u zarania 1941r. Niemcy polecili
przy OSP Opoczno zorganizować 4-ry drużyny strażacko-sanitarne z młodych mężczyzn.
Magistrat wydał polecenia urzędowe wybranym mężczyznom, do których należeli:
1. Zygmunt Łukasik syn Aleksandra
2. Łącki
3. Bracia Chrząstowscy /herbu "Zadora" /
4. Tadeusz Trznadlewski
Pozostali rozpłynęli się już w ludzkiej niepamięci. Szkolenie z zakresu udzielania
pierwszej pomocy prowadził lek. med. dr Lobba /wysiedlony z Poznańskiego/ oraz
felczer med. Władysław Krakowiński.
Drużyny były skoszarowane w Remizie OSP, "Zamku" oraz w Fabryce Dziewulski
i Bracia Lange przy ul. Staromiejskiej nr 2.
Tuż przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej w dniu 22. VI. 1941r. Niemcy wspominanych
wyżej członków drużyn strażacko-sanitarnych wywozili na Wschód. Miały one ratować
rannych Niemców. Pozostali po zorientowaniu się w sytuacji zbiegli do lasu.
M.in. Zygmunt Łukasik syn Aleksandra, Bracia Chrząstowscy, Trznadlewski, Łącki
itp. Ci, którzy zostali powiezieni na front nie powrócili do swoich rodzin,
gdyż ciągnięto ich za frontem i używano do różnych prac. Pod przymusem odziano
ich w mundury Wehrmachtu, a to przy zetknięciu się z "czerwonoarmieńcami"
skazywało ich na śmierć przez rozstrzelanie.
Zaraz po 17. I. 1945r. strażacy założyli czapki rogatywki z "Orłem w Koronie".
Długo się nie cieszyli, gdyż bowiem w 1949r. czapki rogatywki zastąpiono czapkami
okrągłymi z "Orłem", który nie posiadał "korony".
Na powrót tradycyjnych rogatywek z prawdziwego zdarzenia z polskim Orłem w Koronie
trzeba było oczekiwać do 1990 r.
Podczas okupacji niemieckiej w Parafii Farnej św. Bartłomieja w Opocznie pełnił
służbę Bożą ksiądz wikary Stefan Goliński. Dodatkowo pełnił służba kapelańską
w OSP z tej też racji, iż strażacy brali czynny odział w życiu religijnym Parafii
Rzymsko-Katolickiej w Opocznie. Udział ten przejawiał się w znoszeniu Grobu
Chrystusa, straż przy Grobie w pełnym umundurowaniu i bojowym wyposażeniu, budowa
ołtarza strażackiego na okres procesji Bożego Ciała, pomoc w ustawianiu i demontowaniu
rusztowań w czasie wznoszenie nowej architektonicznej bryły Kościoła św. Bartłomieja
itp.
Miało to wielkie znaczenie w tamtym czasie, gdyż Polacy nie mogli urządzać zebrań,
/tworzyć zgrupowań/,a duchowny był jedyną osobą, która w okupowanym Kraju mogła
przemawiać do zebranych w obrębie murów kościelnych.
W latach ciemnej nocy okupacyjnej wzrastała religijność Polaków i stąd wypływała
potrzeba i obecność kapłana wśród strażaków.
Ks. wik. Stefan Goliński pełnił w OSP funkcję kapelańską do 1950r. Został usunięty
z OSP, gdyż nastąpiła brutalna ateizacja każdej dziedziny polskiego życia.
Doszło nawet do tego, że w czasie pochówku strażaka z pełną rzymskokatolicką
oprawą Komitet Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej oraz Służba Bezpieczeństwa
zabraniała, aby sztandar OSP towarzyszył do mogiły zmarłego strażaka.
Historia wozu bojowego "Ryś"
Z opowieści byłego naczelnika OSP w Opocznie, Stanisława Jaczewskiego, dowiedziałem
się, iż wóz bojowy "Ryś" był budowany na zamówienie w specjalnej firmie
na Śląsku. U schyłku lat 30. XX wieku był to "krzyk" najprzedniejszego
modelu samochodu strażackiego, jak również przedmiot nieosiągalnych marzeń wszystkich
OSP w powiecie opoczyńskim. "Ryś" był również przedmiotem zazdrości
strażackiej. Pełnił chwalebnie swoją trudną służbę w czasie okupacji niemieckiej
i długie lata po zakończeniu II wojny światowej. W dniu 16 stycznia 1945 roku,
kiedy Armia Czerwona zbliżała się do Opoczna, Niemcy próbowali uprowadzić ze
sobą "Rysia", ale odwaga i poświęcenie druhów OSP uratowało go. W
1945 roku OSP w Opocznie otrzymało z demobilu nową angielską pompę na specjalnym
dwukołowym podwoziu. Był kłopot, gdyż "Ryś" nie był przystosowany
do ciągnięcia za sobą przyczepy. Był wozem bojowym zwanym "solo".
Dzięki pomysłowości druhów Józefa Konaszewskiego i Wacława Matyni skonstruowano
specjalny zaczep i wkomponowano umiejętnie w tył konstrukcji "Rysia",
zachowując wysoką kulturę techniczną. I od tej chwili akcjom towarzyszyła angielska
wojskowa motopompa ciągnięta przez "Rysia".
W latach 50. XX wieku OSP w Opocznie poczęła otrzymywać wozy bojowe wyprodukowane
w Starachowicach marki Star. Zastosowano nowe osiągnięcia techniczne i były
one bardziej funkcjonalne. Niestety! W tym czasie OSP podlegała organizacyjnie
Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Opocznie, a osobiście nadzorował kierownik
Wydziału Spraw Wewnętrznych. Pamiętam, iż bardzo długo parał się tym problemem
Jerzy Juszczyk. Ponieważ przybywało sprzętu i w remizie przy pl. Strażackim
(dawny pl. Józefa Piłsudskiego), a była ona ciasna, przeto zabrakło dachu dla
"Rysia". OSP w Skórkowicach upomniała się o swój samochód, a więc
lekką rączką i cichcem przekazano "Rysia" OSP w Skórkowicach. W wiejskich
warunkach szybko zużył się. Po otrzymaniu nowoczesnego wozu bojowego wysłużonego
i zasłużonego "Rysia" poddano demontażowi. Wyjęto silnik, układ jezdny
i wszystko to, co mogło być przydatne. Karoserię wyrzucono za remizę, gdzie
w pobliżu wychodka publicznego niszczała.
W połowie lat 70. XX wieku wyższy oficer z Komendy Głównej Straży Państwowej
w Warszawie zainteresował się porzuconym i niszczejącym "Rysiem".
On to właśnie spowodował, iż "Ryś" znalazł się w Muzeum Pożarnictwa
w stolicy. Dziś byłby chlubą i ozdobą Opoczna. "Rysia" cechowała nieskazitelna
czerwień (żywa i soczysta) lakieru wysokiej jakości, jak również wyposażenie,
które świeciło niklem. Na wyposażeniu posiadał reflektory o dużej średnicy,
których obudowa była niklowana. Z lewej strony u góry obok kierownicy znajdował
się "szperacz". Szkła reflektorów były specjalnie szlifowane. To dawało
w nocy dużą skuteczność. Zamiast syren posiadał dzwon dekoracyjny o miłej tonacji
dla ucha. Po 1945 roku zamontowano na nim syrenę napędzaną z silnika, ale dzwon
pozostawał jako element dekoracyjny i symbol świetnych czasów dla "Rysia".
Zachęcam miłośników sprzętu pożarniczego oraz starych konstrukcji, aby odwiedzili
"Rysia" w Muzeum Pożarnictwa w Warszawie.
Włodzimierz Koperkiewicz
<Zabytki> <Historia> <Zdjęcia> <Gawęda> <Żydzi> <Legendy> <Linki> <Autorzy>