W dawnych, zamierzchłych
czasach, znaczne połacie obecnej Polski zajmowały gęste i nieprzeniknione lasy.
Leśne knieje i ostępy obfitowały w bogactwo różnego rodzaju dzikiego zwierza.
W puszczach pełno było turów, żubrów, łosi, jeleni, sarn, dzików i innej drobnej
zwierzyny oraz dzikiego ptactwa. Lasy i bory zamieszkiwały drapieżniki – rysie,
wilki, lisy, kuny i potężne niedźwiedzie. Wody rzek i jezior były czyste, pełne
ryb, którymi żywiło się wodne ptactwo żyjące nad ich brzegami.
Z upływem czasu, pośród lasów, zwłaszcza nad rzekami, jeziorami i ruczajami,
pojawili się pierwsi ludzie karczujący lasy. Zakładali osiedla przy których
rozciągały się pola uprawne i łąki zapewniające odpowiednie warunki do życia
i rozwoju. Na polach uprawiali zboże, proso, groch, rzepę, len i inne rośliny
niezbędne do zapewnienia wyżywienia oraz tkania odzieży. Hodowali zwierzęta
domowe. Zdobywali również żywność polując w lasach, łowiąc ryby w rzekach i
jeziorach, zbierając miód dzikich pszczół z leśnych barci.
Aby zaspokoić potrzeby własne i innych ludzi zaczęli się trudnić rzemiosłem
i handlem.
Z czasem niewielkie osady i osiedla na niektórych miejscach rozwinęły się tworząc
większe skupiska ludności, wioski i grody, zalążki przyszłych miast.
W podobny również sposób zaczęła się pisać historia przyszłego Opoczna o którego
nazwie zachowało się przekazywane przez wieki wśród miejscowej ludności podanie
związane z osobą ostatniego polskiego króla z rodu Piastów, Kazimierza zwanego
Wielkim.
Według starego przekazu ludowego, król chwile wolne od ciążących na nim obowiązków
monarszych i państwowych, starał się spędzać na łowach lub innych ówcześnie
znanych i dostępnych rozrywkach. Wymykał się wtedy z niewielką świtą ze stołecznego
Krakowa w pobliskie lasy i bory.
Polując na dzikiego zwierza zapędzał się często w głębokie gęstwiny i ostoje
puszczy nad Pilicą. Wielokrotnie zmuszony był szukać schronienie i nocleg w
którymś z nielicznych jeszcze leśnych lub wiejskich przybytków poddanych. Zdarzało
się nawet, że wraz z drużyną nocował w namiocie lub pod gołym niebiem.
Pewnego dnia spokój i ciszę nadpilickich lasów i borów znów naruszyły odgłosy
nowej nagonki i polowania. Ujadanie psów, szczęk broni, tętent końskich kopyt
i okrzyki myśliwych mieszały się z tupotem i odgłosem uciekającej przed pościgiem,
osaczonej i upolowanej zwierzyny. Między myśliwymi dostrzec można było zdatną
i silną sylwetkę polskiego władcy, która jednak w niczym innym nie różniła się
zbytnio w od pozostałych łowców.
Wkrótce doświadczeni myśliwi pochwalić się mogli bogatą zdobyczą. Leśna polana,
gdzie urządzono obóz i bazę wypadową myśliwych zapełniła się nieprzebranym mnóstwem
upolowanego dzikiego zwierza. Bażanty, kuropatwy, przepiórki, dzikie kaczki
i gęsi, głuszcze i inne leśne ptactwo leżało pokotem obok borsuków, zajęcy,
gronostajów, kun, lisów, sarn, danieli i jeleni oraz innej zwierzyny.
Służba i pachołkowie obozowi dwoili się i troili wręcz, aby nadążyć z pracą
ponieważ myśliwi polujący w puszczy nie leniwili się. Każdy z nich starał się
o jak najlepszą zdobycz, która by mu zapewniła sławę i uznanie innych. Nie zważając
więc na niebezpieczeństwo i trudy zapędzali się w niedostępne i odległe miejsca
w poszukiwaniu leśnego zwierza. Wspaniały jeleń, łoś lub potężny król kniei
niedźwiedź na pewno byłby wspaniałym trofeum.
Król będący przednim myśliwym, nie chciał również być gorszym od innych i zakończyć
łowy piękną zdobyczą.
W tym celu nawet zbytnio oddalił się od obozu i pozostałych łowców. W otoczeniu
kilku wiernych sług, skierował konia w nieznane, mroczne i prawie nietknięte
ludzką stopą leśne ostępy. Pośród nieprzebranej, nie mającej początku ani końca
puszczańskiej gęstwiny starał się odnaleźć trop bezpiecznie schowanego zwierza.
Wkrótce oczy tropicieli dostrzegły wśród nieprzeniknionego półmroku puszczy
wielkiego, wspaniałego jelenia. Rozpoczęli więc pościg za uciekającym, wietrzącym
grożące niebezpieczeństwo zwierzęciem i nie zdając sobie sprawy, zapędzili się
głęboko w las.
Jeleń jednak umknął. W pewnym momencie zniknął im z pola widzenia i stracił
się po nim wszelki ślad. Wtedy zauważyli, że wokół już powoli zapada zmrok a
oni sami zabłądzili. Na nic zdały się wołania z głębi puszczy, które nie mogły
być usłyszane w dalekim obozie. Bez skutku i powodzenia zakończyły się również
wszelkie próby odnalezienia drogi powrotnej do obozu lub chociażby dotarcia
na któregoś z leśnych traktów. Nie pozostawało więc nic innego tylko noc spędzić
w niegościnnym i nieprzyjaznym dla ludzi lesie, gdzie mniej doświadczony łowica
mógł sam stać się łatwą zdobyczą dla dzikich mieszkańców lasu.
Zanim jednak król ze świtą legł na łoże z mchów i paproci, któryś ze sługów
ujrzał nikłe migocące w oddali światełko.
Znużeni łowem i pościgiem myśliwi mieli początkowo wrażenie, że to tylko złudzenie,
lecz gdy udali się w kierunku jego źródła zauważyli, że blask się zwiększył.
Mogli więc Bogu dziękować za szczęście.
Po pewnym czasie udało im się odnaleźć wyjście z ciemnego lasu i trafić na pewny
trakt, który ich zawiódł wprost z lasu do otoczonego bagnami i wodą, leżącego
na wzniesieniu osiedla ludzkiego. „Ostrów” pośród puszczy zwanej później Puszczą
Opoczyńską, zamieszkiwali oddani królowi kmiotkowie. Znajdowała się tam również
karczma miejscowego żyda nad którego wejściem wisiała dostrzeżona w oddali lucerna
rozpraszająca ciemności nocy i wskazująca drogę zabłąkanym podróżnym. Tutaj
wreszcie pod gościnnym dachem starozakonnego gospodarza spocząć mogli na nocleg
po trudach polowania i nocnego błądzenia w puszczy.
Na drugi dzień zaraz o świcie, wysłany umyślnie goniec zawiadomił drużynę królewską
w obozie o nowej kwaterze monarchy, który zauroczony osobą młodej i nad wyraz
pięknej córki karczmarza, Esterki niezbyt kwapił się z wyjazdem na dwór królewski
w Krakowie. W końcu jednak na naleganie dworu zdecydował się po kilku dniach
na powrót na Wawel.
Zanim jednak zdążył odjechać bogato się odmienił za gościnność i serdecznie
pożegnał ze słowami:
"Dobrze żem sobie u was odpocznoł. Juści rad jeszcze nie raz tu powrócę.
Za okazaną mnie i moim druhom gościnę wasza wioska będzie od teraz miastem".
Dane przez siebie królewskie słowo król Kazimierz dotrzymał. Jak obiecał tak
też uczynił.
Polecił w miejscowości zbudować nowy kościół pod wezwaniem patrona Piastów św.
Bartłomieja, dom wójtowski, dom dla Esterki, która stała się jego ulubienicą
i zameczek dla siebie zamieniony później w zamek. Dla obrony przybytków mieszkańców
i budowli dał zbudować wokół wysokie mury obronne z bramami wjazdowymi, wieżami
i basztami.
W 1360 r. nadał miejscowości przywileje miejskie oparte na prawie średzkim czyli
polskim, które pięć lat później rozszerzył o bardziej znaczące i ważniejsze
niemieckie czyli prawo magdeburskie.
W ten sposób miejscowość została pełnoprawnym miastem królewskim.
I tak dzięki temu, że król „o (d) p o c z n o (ł)” z pierwotnej wsi zrodziło
się nowe miasto „Opoczno”.
* * * * *
Tyle można się dowiedzieć o nazwie miasta ze starej ludowej, lecz trochę sfabularyzowanej
powieści.
Według przekonania niektórych osób i w oparciu o dosyć prawdopodobne, lecz dotychczas
nie potwierdzone pewne przypuszczenia, nazwa miasta wywodzić się może od rzeczownika
własnego rodzaju męskiego lub żeńskiego w przymiotniku imiennym czyli od imienia.
Przypuszcza się bowiem, że w bardzo odległych, sięgających głęboko w przeszłość
czasach przedchrześcijańskich (i może nawet długo jeszcze po chrystianizacji
Polski) dziewicze tereny puszczy w okolicach Opoczna zamieszkiwane były przez
przodków obecnych mieszkańców miasta wywodzących się z któregoś z licznych plemion
słowiańskich. Nie wiadomo jak liczna była owa grupa osadników i czy przypadkowo
jak to wtedy w zwyczaju bywało, nie chodziło o osoby połączone ze sobą nie tylko
więzami plemiennymi, lecz możliwe, że również rodzinnymi, rodowymi. W każdym
bądź razie na „ostrowie” pośród gęstego boru, bagien i otoczonego zewsząd wodą
żyli ludzie, którym przewodził stateczny i pracowity kmieć albo woj o imieniu
Opocz lub Opocza. Być może był on nawet głową rodu lub naczelnikiem osady. Widocznie
jednak potrafił władać mądrze, dobrze i sprawiedliwo jeśli jego imię zachowało
się na długo w pamięci potomnych i było podstawą zrodu nazwy najpierw osady,
wioski a później miasta Opoczna. Na pewno było tak też możliwe dzięki rozpowszechnionemu
szczególnie pośród Słowian i zachowanego nawet do czasów nam współczesnych kultowi
przodków, bohaterów ludowych, rodowych, plemiennych i narodowych.
Być może nie będzie od prawdy dalekie przypuszczenie, że kmieć lub woj Opocz
(Opocza) nie jeden raz bohatersko bronił swoją osadę przed napaściami nieprzyjaciół.
Zaskarbił sobie przy tym i zasłużył nie tylko uznanie współziomków, lecz też
wzbudził podziw, respekt i strach przeciwników zachowany w pamięci i w słowach:
„Opocz(a), no, no!”.
Mutacją rodzajową może być pochodzenie nazwy miasta od słowiańskiej dziewy o
imieniu Opocza, która w jakiś szczególny sposób osobą lub skutkami zasłużyła
się osadzie tak, że pamięć o niej przetrwała właśnie w nazwie osiedla.
Przykładów podobnego rodowodu nazw miejscowości wywodzącej się od rzeczownika
własnego imienia w słowiańskiej Polsce jest wiele. W Staszowie na przykład kołuje
powieść o Staszu Kmieciu, w Krakowie o Kraku, w Sandomierzu o rycerzu czeskim
o imieniu Sudomír jako o legendarnych chociaż dokumentami historycznymi nie
potwierdzonych założycielach miasta. Dokumenty pisane jednak jak wiemy pojawiły
się w Polsce wraz z chrystianizacją. Z bardzo dawnych czasów niestety z różnych
względów do współczesnych czasów niewiele się ich zachowało. Zanim na ziemiach
polskich pojawiło się piśmiennictwo, rozpowszechniona była tylko ustna tradycja
ludowych powieści, podań i klechd z których nie wszystkie zostały później zapisane.
* * * * *
Inna wersja o pochodzeniu nazwy miasta oparta została na starym słowiańskim
słowie „opacz”, które w warunkach miejscowych i używanej gwarze ludowej przeszło
do formy „opocz” lub też „opoc”. Znaczenie słowa, które występuje również do
dziś np. na Słowacji jako pewien archaizm językowy i gwarze regionalnej, wyraża
zachętę do przekonania się dotykiem, dotknięciem, uchwyceniem, namacalnym sposobem
o czymś (np. o jakości i stanie przedmiotu, rzeczy, towaru, itp.).
Biorąc więc pod uwagę poglądy niektórych i przychylając się do ich mniemania
lub opinii o pewnych sprawach dotyczących przeszłości miasta można fikcyjnie
przypuścić inny rodowód nazwy miasta.
Wiadomo na przykład o rozpowszechnionym między Słowianami zwłaszcza wschodnimi
kultu słońca, ziemi i płodności, których pozostałością jest np. Kupała zwana
też Sobótką i od czasów chrześcijańskich Nocą Świętojańską. Podczas tradycyjnego
świętowania nocnego przesilenia letniego nasi słowiańscy przodkowie oddawali
się różnego rodzaju i stopnia wesołościom, radościom i swawolom z powyższym
kultem związanym o podłożu nazywanym dziś seksualnym. Podobnie było w zimie
w okresie uroczystości i świąt przesilenia zimowego i Ostatków znanych teraz
jako karnawał.
Słowianie i słowiańskie dziewy nigdy nie stroniły zbytnio od pewnego rodzaju
wesołego, lekkiego i swawolnego życia, które współcześni moraliści uważali by
za zbyt rozpustne i rozwiązłe. W owych czasach zwanych pogańskimi nie było to
jednak czymś nadzwyczajnym i niemoralnym.
Podobno opoczyńskie dziewy zdziedzić miały po swoich słowiańskich poprzedniczkach
prawie wszystko więc oprócz bezsprzecznej urody, zdrowia, temperamentu (nie
darmo powiedzenie ludowe: „Dziewczyna jak malina”, „Sama krew i mleko”) również
inne właściwości ciała i ducha. O swoich niektórych niewątpliwych zaletach i
walorach przekonywały chyba czasami niedowiarków słowami odbieranymi jako zachętę:
„Opocz (opac), no, opocz...”.
A może jednak wprost odwrotnie na przekór odrzuconym i wzgardzonym przez siebie,
lecz pragnących zemsty zalotnikom broniły się słowami: „Opocz, no, no!”.
Kto go dziś tam wie jak było naprawdę.
* * * * *
Tak mniej więcej wyrazić można różne mniej lub bardziej prawdopodobne, wymyślone
lub trochę prawdziwe przypuszczenia o nazwie.
W rzeczywistości jednak pochodzenie nazwy miasta upatrywać należy w wapiennej
skale osadowej nazywanej „opoka” z której zbudowane jest wzgórze i skalne podłoże
miasta.
Tutejsze skały wapienne od dawien dawna były materiałem bardzo przydatnym do
uzyskiwania niezbędnego w budownictwie wapna. Wapieńce wydobywano nawet powierzchniowo
w kilku rejonach miasta (np. Skała, Trąbki) i wypalono z nich wapno. Najpierw
w prymitywnych i później przemysłowych piecach zwanych „wapienniakami”.
Jeszcze w latach siedemdziesiątych w końcu XX wieku istniały w Opocznie resztki
zakładu wapienniczego, który kiedyś działał zapewniając pracę miejscowym mieszkańcom
i zanieczyszczając w odpowiedni sposób środowisko naturalne.
Dziś już niestety mało kto o tym zamkniętym już rozdziale historii miasta cokolwiek
wie.
Waldemar Oszczęda
<Zabytki> <Historia> <Zdjęcia> <Gawęda> <Żydzi> <Legendy> <Linki> <Autorzy>