?ZabytkiHistoriaZdjęciaGawędaŻydziLegendyLinkiAutorzy

wróć do GAWĘDA>>

Opoczyński Wrzesień 1939r.

 Zobacz też tu

        Adolf Hitler po dojściu do władzy w 1933r. rozpoczął nieprzyjazną politykę wobec naszego Państwa, którą do śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego skrywał. Oficjalnie nie wypowiadał się. Z chwilą śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego /12.05.l935r./ systematycznie narastały pretensje wobec Polski, które wiosną 1939r. przybrały już punkt kulminacyjny. Niemcy ustami Kanclerza III Rzeszy żądały oddania "Korytarza Gdańskiego" /utraty dostępu do Morza Bałtyckiego, specjalnego "korytarza eksterytorialnego" ,który zapewniałby swobodne połączenie z Prusami Wschodnimi" itp. Polska te wszystkie żądania odrzucała, gdyż one godziły w podstawowy byt państwowy i były sprzeczne z polską racją stanu. Wódz Polskich Sił Zbrojnych, Bohater I Wojny Światowej, marszałek Edward Rydz-Śmigły w swoich wystąpieniach uspakajał lęki, niepokoje i obawy przed wojną. Zapewniał, iż "nie oddamy nawet guzika". Przekonywał, iż Polska jest państwem mocarstwowym, z którym każdy się liczy. W okresie międzywojennym propaganda budowała Polskę jako mocarstwo światowe a nawet na arenie międzynarodowej upominano się o kolonie. W tym celu powołano do życia Organizację pod nazwą "Liga Kolonialna i Morska", która wydawała specjalny "żurnal". Echa wybuchu wojny docierały do Opoczna za pośrednictwem gazet i nielicznych odbiorników radiowych, których przewagą były "radyjka kryształkowe". To właśnie odbierała nieliczna w Opocznie inteligencja. Natomiast Opocznianie pozostali nie wierzyli w wybuch wojny, gdyż wspominana propaganda "wielkomocarstwowości" usypiała lęki i niepokoje. Następnie wierzono i liczono w sojusze z Zachodem i liczono na pomoc Francji i Anglii. Opoczno żyło sprawami "obywatelstwa". Każdy Opocznianin z urodzenia marzył tylko, aby zostać obywatelem miasta. Do tegoż dawało prawo zwyczajowe posiadania domu, ziemi, pola w mieście lub przy miejcie. "Obywatel" nie podejmował pracy zarobkowej w fabryce, na urzędzie. Żył z własności swojej. Niewielkie niepokoje wywoływało powoływanie pod broń rezerwistów oraz pobór do wojska koni i wozów konnych z woźnicami. Nie wierzono do końca w wybuch wojny.
        Do obrony naszej Ojczyzny przygotowywano systematycznie młodzież zrzeszoną w Przysposobieniu Wojskowym, w "Strzelcu", ZHP, jak również i społeczność uczniowską z klasy 6 i 7. Grono pedagogiczne prowadziło w Szkole Powszechnej Nr 1 i Nr 2 w Opocznie specjalne kursy w ramach PCK, gdyż taka organizacja istniała na terenie szkół. Szpital św. Władysława w Opocznie /ul. Szpitalna nr 1/ pod kierunkiem dyrektora śp. kpt. dra Kazimierza Ekielskiego przygotowywał się również do przyjmowania rannych żołnierzy i ludności cywilnej. Bardzo ofiarnie pomagały pracujące w szpitalu Siostry ze Zgromadzenia św. Wincentego a Paulo, które posiadały średnie wykształcenie medyczne. Pomagała również bezinteresownie światła część mieszkańców Opoczna. W nowym skrzydle Szkoły Powszechnej Nr 1 w Opocznie /dziś Szkoła Podstawowa Nr 2 im. Kazimierza Wielkiego/ urządzono w salach lekcyjnych szpital na wypadek przyjmowania większej ilości rannych, gdyż stary Szpital św. Władysława w swoich ciasnych murach nie był w stanie zapewnić pomoc medyczną na większą skalę.
        W tym działaniu wzruszające jest i to też, iż właścicielka "Magla" przy Pl. Kilińskiego śp. Strusińska podarowała dla tegoż prowizorycznego szpitala wiele kompletów bielizny pościelowej /bezinteresownie/. Miejscowa inteligencja też świadczyła ofiarnie. Takim plastycznym przykładem pozostaje śp. Janina Figurska-Kula, jej małżonek inż. Józef Kula, Irena Figurska-Parnowska, Józefa Deka-Siedlanowska. Sumerzanka, Trybianka, Franciszek i Janina Madejscy itp.
        W drugiej połowie sierpnia 1939r. do Opoczna, na dworzec kolejowy przybyli żołnierze Wojska Polskiego /saperzy/ i wspólnie z "Kolejowym Przysposobieniem Wojskowym", które zrzeszało pracowników PKP przystąpiono do prac związanych z ochroną stacji kolejowej z chwilą wybuchu wojny. Uruchomiono prowizorycznie mijanki kolejowe w Sitowej oraz Słomiankę. Na stacji w Opocznie cięto gałęzie drzew i maskowano dachy budynków stacyjnych. W parku koło stacji zwanym "Dzikusem" wykopano rowy mające chronić żołnierzy i załogę stacji w czasie nalotów bombowych. Drugie takie rowy wykopano po drugiej stronie stacji na tzw. "Śmiglówce I" przy ul. Kuligowskiej na przeciw posesji Borkowskich. Następnie zawieszono w kilku miejscach na budynkach stacyjnych krótkie odcinki szyn kolejowych, którymi przez uderzanie miano sygnalizować zbliżanie się nalotu bombowego. Potężne piwnice kolejowe przystosowywano do pełnienia funkcji schronów. Obawiano się nalotów gazowych. W tym celu drzwi piwnic uszczelniano wilgotnymi kocami. Załoga stacji otrzymała maski przeciwgazowe. Pomimo powyższych zabiegów obronnych nikt do końca nie wierzył w wybuch wojny, a tylko inteligencja skupiała się przy odbiornikach radiowych nasłuchując wieści płynących ze świata. Wreszcie Polskie Radio, gazety poinformowały o wybuchu wojny w dniu 1 września 1939r. /piątek/. Przyjęto to spokojnie w Opocznie ufając, że wojna nie dotrze do Opoczna i będzie krótko trwała, gdyż nasi sojusznicy jak: Francja i Anglia wystąpią w naszej obronie. Miano też i w pamięci propagandę "wielkomocarstwowości". Godzi się ze wszech miar podkreślić, iż wybuch wojny poprzedzała w Polsce ogólnonarodowe kwesta na dozbrojenie Armii. Echa tegoż zrywu narodowego docierały do Opoczna. Kwestowano. Dwory i inteligencja oddawała na tzw. "Ołtarz Ojczyzny" swoje pamiątkowe kosztowności rodzinne. Pozostali świadczyli "uciułanymi groszami". Nawet i młodzież szkolna również swoje "grosiki" przeznaczała na dozbrojenie armii. Jak bardzo wzruszające jest to do łez, iż w szkole dzieci odmawiały sobie skromnego drugiego śniadanka, a uzyskanie "grosiki" przeznaczyły na ten chwalebny i wzniosły "czyn patriotyczny". Społeczność mojżeszowa opoczyńska też świadczyła na dozbrojenie naszej Armii, gdyż wiedziała o mordach ludobójstwa popełnianych na Żydach w Niemczech, Austrii i Czechosłowacji. Wybuch II Wojny Światowej dał znać o jej istnieniu w Opocznie dopiero w dniu 2.09.1939r. /sobota/ w godzinach popołudniowych nalotem bombowym na stację kolejową. Zrzucone bomby lotnicze uszkodziły więźbę dachową budynku stacyjnego i urządzenia kolejowe. Niemieckie bomby również spadły na Gorzałków /dziś Opoczno/. Zginęła kilkuosobowa rodzina Baranów i sąsiedzi. Zginęło nawet 6-cio miesięczne dziecko. Bomby wznieciły pożar zabudowań. Gorzałkowianie - rezerwiści otrzymali wezwania do stawienia się w macierzystych pułkach. Odjeżdżali z widokiem palącego się ichniego dorobku całego życia. Zostawiali płonące domostwa i spieszyli na dworzec kolejowy, aby wypełnić obowiązek wobec Ojczyzny i dochować wierności wojskowej przysiędze. Bomby lotnicze w tym dniu spadły również na most kolejowy w Gorzałkowie /na linii ul. Szkolnej i Krasickiego/. Uszkodziły przyczółek /ślady widoczne do dnia dzisiejszego/ oraz poraniły chłopca pasącego krowy z pobliskiego domu /urwało nogę/. Lotnicze bomby niemieckie spadły na "Rynek", tj. Pl. Kościuszki i zniosły z powierzchni dom mieszkalny Państwa Borkowskich nr 18. Odbudowano go dopiero po zakończeniu II Wojny Światowej. Były trafienia lotnicze bombami w posesję Budzyńskich przy ul. Staromiejskiej w dniu 6.09.l939r. Zginął "komornik sądowy" Roman Budzyński a jego matce Łucji z Brzeskich urwało nogę. Był to bardzo surowy i bezwzględny komornik powodujący wielkie dolegliwości okolicznej ludności. Leżał długo martwy i nikt nie chciał go pochować mając na uwadze doznawane dolegliwości które można było jednak uniknąć. Dopiero proboszcz i dziekan opoczyński śp. ks. prał. Władysław Gąsiorowski zwrócił się do Parafian z prośbą o zachowanie miłosierdzia chrześcijańskiego i pochowanie "komornika". Prośbę tę spełniono. Między innymi Ziemi Opoczyńsko Piotrkowskiej broniła "Armia Prusy" /nazwa pochodzi od nazwy majątku ziemskiego, w którym stacjonował sztab/ dowodzona przez nieudolnego gen. Stefana Dąb-Biernackiego. /Na Zachodzie miał dochodzenie w sprawie zaistniałych nieudolności w dowodzeniu/.
W skład tej Armii wchodziły pułki:

        Pod silnym naporem Wehrmachtu żołnierze Wojska Polskiego z linii obronnej Częstochowa - Piotrków Trybunalski zgodnie z rozkazem gen. Stefana Dąb-Biernackiego poczęli się wycofywać na Wschód za Wisłę, gdyż tam miała być zorganizowana na "Wiśle" obrona. Żołnierze wycofywali się nękani przez wrogie lotnictwo. Po drodze swoich odwrotów staczali boje z niemieckim Wehrmachtem. Ten odwrót i walki były znaczone mogiłami żołnierskimi przy drogach i na wiejskich parafialnych cmentarzach na linii Piotrków Trybunalski - Opoczno - Gielniów - Odrzywół - Drzewica - Przysucha - Radom itp. Mieszkańcy wsi martwych żołnierzy przywozili wozami konnymi i układali w kruchcie kościółków. Tutaj ksiądz wyjmował dokumenty i czynił odręczne zapisy. Bardzo często okazywało się, że w mundurze żołnierza Wojska Polskiego znajduje się dusza przynależna do: Kościoła Rzym. Kat. , do Cerkwi Prawosławnej, do Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, do tradycji mojżeszowej, a nawet do tradycji muzułmańskiej /Tatarzy też walczyli na Ziemi Opoczyńskiej w składzie 4 Pułku Ułanów Zaniemeńskich, gdyż posiadali swój "szwadron"/. Z uwagi na mundur polski wszyscy byli chowani na cmentarzu parafialnym z pełnym ceremoniałem przysługującym katolikom. Ci wiejscy duchowni na długo swoją posługą kapłańską wyprzedzili "ducha ekumenii" dobrze pojmowanej. W tym czasie przez głośniki radiowe padł rozkaz Umiastowskiego, aby wszyscy opuszczali swoje domostwa i udawali się "za Wisłę". Zgodnie z duchem tegoż rozkazu wszelkie urzędy ewakuowały się wraz z kolejarzami i pocztowcami. "Starostwo Opoczyńskie" ewakuowało się w dniu 6.09.l939r. wraz z pracownikami na Wschód. Domy opuszczały i cywilne osoby z całymi rodzinami. Drogi stały się zatłoczone cywilami. To utrudniało poruszanie się kolumnom wojskowym. Lotnictwo niemieckie niemiłosiernie bombardowało i ostrzeliwało nawet cywilne kolumny. Po takich nalotach krew płynęła rowami przydrożnymi. Drogi było gęsto usłane martwymi ciałami w mundurach i osób cywilnych. Nie nadążano chować poległych. Wrzesień był upalny. Ciała szybko rozkładały się i groziła epidemia. Niemieccy lotnicy strzelali do dzieci pasących krówki, do ludzi pracujących w polu. Takim przykładem bardzo plastycznym jest m.in. śp. Wojciech Wieprzek ze Świnnej /dziś Ostrów/, który pracował w polu w pobliżu mijanki kolejowej w Sitowej. Nadleciał samolot bombowy, śp. Wojciech sądził, iż to jest nasz samolot i począł przyjaźnie machać ręką. W odpowiedzi była bomba lotnicza, która upadła pomiędzy konie i pług. Wybuch poranił ciężko śp. Wieprzka, który pozostał na polu, a konie zerwały uprząż i przybiegły do domu. Wszyscy dziwili się, że nie zostały poranione. Natomiast rannego rolnika powieziono do Szpitala św. Władysława w Opocznie, gdzie zmarł w ciężkich męczarniach. U schyłku sierpnia 1939r. do pomocy "Armii Prusy" powołano rezerwistów do pełnienia służby w Policji, którą dowodził Komendant Powiatowy Policji śp. kpt. Lucjan Menke, a jego zastępcą został śp. por. Jerzy Adolf Jaxa-Gryf-Bąkowski z Kraśnicy /ofic. rezerwy 10 Pułku Strzelców Konnych w Łańcucie/. Zadaniem było wyłapywanie dywersantów niemieckich i ochrona ważnych obiektów dla obrony Państwa. Wspominani wraz z podwładnymi ewakuowali się na Wschód, gdzie w dniu 17.09.1939r. dostali się do niewoli Sowieckiej i umierali śmiercią męczeńską w Katyniu, Ostaszkowie, Starobielsku, Charkowie itp. Zmobilizowano również "Junaków" z "Przysposobienia Wojskowego" oraz Organizację "Strzelca". Początkowo zabezpieczali linię kolejową na odcinku Końskie - Bratków, strzegli mostów, urządzeń stacyjnych itp. W pełnym umundurowaniu i z bronią w dniu 6.09.1939r. wyruszyli na Wschód staczając walki z Niemcami. Byli uzbrojeni w przestarzałe karabiny pamiętające udział w I Wojnie Światowej. Były to wysłużone "Lebele", "Manlichery" i "Bergiery".
        Wraz z tą patriotyczną młodzieżą wyruszyli i wojskowi zajmujący się prowadzeniem "Przysposobienia Wojskowego" oraz "Strzelca", to jest: śp. kpt. Władysław Korzec, por. Pasternak, śp. sierżanci: Karasiński i Lisiecki, śp. kapral Politowski. Oni dzielnie dowodzili tą młodzieżą opoczyńską. Część "Hufców Junackich" dostała się do niewoli pod Radomiem, a wśród nich m.in. śp. Tadeusz Pęchner, który znalazł się w obozie koncentracyjnym na terenie Niemiec, gdzie lwia część byli to Rosjanie. Obóz ten wyzwoliła Armia Czerwona i wszystkich wcielono w jej szeregi i posłano na front, a wśród nich znalazł się śp. Tadeusz Pęchner z Opoczna. Nie pomogły protesty. Po zakończeniu wojny nie chciano go zdemobilizować. Wieziono do ZSRR. Musiał popełnić dezercję, aby pozostać w Ojczyźnie. Część "Hufców Junackich" dostała się po 17.09.l939r. do niewoli sowieckiej m.in. plut. Zygmunt Łukasik s. Aleksandra /zam. Opoczno ul. Moniuszki 16/, któremu udało się szczęśliwie zbiec z niewoli sowieckiej i powrócić do rodzinnego Opoczna. Takich przykładów było wiele. Niemcy ustawicznie popełniali zbrodnie na Ziemi Opoczyńskiej, o których wcześniej jest mowa. Rozstrzeliwali żołnierzy bezbronnych. Takim przykładem jest m.in. przypadek z Adamowa, gdzie dwaj ułani wystrzelili posiadany zapas amunicji i przed nadjeżdżającym motocyklem "z koszem" schronili się wśród łętów ziemniaczanych. Żołnierze Wehrmachtu wyciągnęli ich na drogę, pozbawili dokumentów i zastrzeli pozostawiając ich ciała na drodze. Wozem konnym przywiózł ich do Opoczna Turliński /późniejszy sołtys Adamowa/ i pochowani zostali jako nieznani w brackiej mogile na terenie cmentarza św. Marii Magdaleny. Rannych żołnierzy mieszkańcy wsi przywozili wozami konnymi do Szpitala św. Władysława w Opocznie, który stał się przepełniony, gdyż masę napłynęło rannej ludności z Sulejowa, który Niemcy bezlitośnie bombardowali m.in. bombami fosforowymi. Sulejów zniszczono w 80%. Było bardzo dużo rannych od poparzeń fosforem. Nawet i małe dzieci. Napływali niczym strumień wody ranni żołnierze. W związku z tym uruchomiono rezerwowy szpital urządzony w gmachu Szkoły Powszechnej Nr 1 w Opocznie przy ul. Inowłodzkiej /dziś Szkoła Podstawowa Nr 2/. Występowały trudności w wyżywieniu rannych. Wówczas bezinteresownie Gorzałkowianie /dziś Opocznianie/, mieszkańcy Woli Zależnej bezinteresownie dostarczali ziemniaki, chleb swojski, mleko oraz przetwory mleczne. Dzięki temu ranni mogli przeżyć ten krytyczny okres w ichnim życiu. Personel pomocniczy, gdyż brakowało takiego stanowiło grono pedagogiczne oraz uczennice z kl. 6 i 7 Szkoły Podstawowej Nr 1 i 2 w Opocznie. We wdzięcznej pamięci pozostaje Józefa Deka Siedlanowska - nauczycielka, Zofia Bałtowska-Polewczyk, które pielęgnowały rannych żołnierzy oraz organizowały ich pochówki. M.in. bardzo oddana była uczennica z 7 kl. Alina Wodzyńska-Majkrzyk. Takich oddanych osób było prawdziwe przysłowiowe morze. Ich nazwiska rozpłynęły się w zwykłej ułomnej ludzkiej niepamięci, gdyż wszystko przykrył pył zapomnienia. Nie starano się tamtego straszliwego czasu utrwalać pismem. Zmarłych z ran żołnierzy grzebano w brackiej mogile na terenie cmentarza św. Marii Magdaleny. Natomiast zmarłe osoby cywilne grzebano na terenie "Starego Cmentarza Cholerycznego" przy ul. Granicznej. Piaszczyste kopczyki ziemi rozmył dawno deszcz. Na ichnich mogiłach już powstały nowe. Natomiast żołnierska bracka mogiła trwa, gdyż Urząd Miejski ustawił na niej kamienny pomnik. Do Opoczna w godzinach popołudniowych /około 15.00/ w czwartek, w dniu 7.09.l939r. wkroczył Wehrmacht. Żołnierze tej formacji byli zmotoryzowani i celowo dopędzali naszych ułanów i rozstrzeliwali ich z broni maszynowej. Wielu zginęło na miejscu, wielu pozostawało na ziemi brocząc krwią po upadku z koni. Tych Opocznianie zanosili lub zawozili do szpitala. Pomimo troskliwej opieki w męczarniach umierali. W pamięci najstarszych Opocznian, którzy udzielali pierwszej pomocy ciężko rannemu stoi śp. ułan Klimaszewski Piotr z 4 Pułku Ułanów Zaniemeńskich. Ułan ten galopował koniem wzdłuż ulicy Staromiejskiej. Ścigali go Niemcy pojazdem samochodowym. Zdawał sobie sprawę, że jego szanse są nikłe. Wodzami skierował konia na wysokości ul. Libiszowskiej w stronę ogrodu /dawnego/ Wiktorowiczów. W chwili kiedy na koniu próbował pokonać ogrodzenie /koń był w skoku/ padła seria z broni maszynowej. Ułan zawisł ranny na płocie, a koń siłą rozpędu pobiegł całej. Rannego zdjęli z płotu mieszkańcy tej ulicy. Matki, które miały synów na wojnie zapłakały nad jego losem okrutnym, gdyż w tym ułanie widziały własnych synów i mężów. Ostatkiem sił ranny podawał adres matki zamieszkałej w Dubnie /dziś Ukraina/. Uczynni Opocznianie zapisali adres i napisali list, w którym był opis ostatnich chwil jego żołnierskiego życia. I rodzi się pytanie czy list dotarł do adresatki? Tam już po 17.09.l939r. była obecna Armia Czerwona, która już na początku 1940r. deportowała Polaków na Syberię. Matka zmarłego śp. ułana Piotra Klimaszewskiego była "na cenzurowanym", gdyż jej syn służył "Pańskiej Polsce". Niemcy zaraz po wkroczeniu do Opoczna wydali rozporządzenie, aby każdy zgłaszał się do swojego miejsca pracy. Tak też m.in. uczynił przedwojenny burmistrz miasta Opoczna śp. Ignacy Zakrzewski. Niemcy wydali zakaz poruszania się w nocy i wprowadzili godzinę policyjną dla Polaków. Burmistrz ten sądził, iż godzina policyjna jego nie obowiązuje i późno w nocy powracał od przyjaciół. Patrol wojskowy bez ostrzeżenia oddał strzał śmiertelny. Tragedia miała miejsce w dniu 10.09.l939r. Ogłoszono, aby Żydzi nosili na lewym ramieniu opaski z "Gwiazdą Dawida" i mają obowiązek zdejmować nakrycia głowy, gdy w pobliżu znajdzie się Niemiec. Oddzielano ludność żydowską od chrześcijańskiej izolując Żydów w Getcie, które zamykało się rzeką Wąglanką, ul. Błotną /l7-go Stycznia/, Kazimierza Wielkiego /dawna Rzeźnicza/, 1-go Maja, ul. Izraelicką /przedłużenie ul. Szpitalnej/. Polacy mieli obowiązek wraz z Żydami zdać wszelkie radioodbiorniki, wszelką broń palną i długą białą /szable/. Zabroniono nawet posiadać aparaty fotograficzne. Za odnalezienie w domu radioodbiornika czy broni groziła kara śmierci. Zgodnie z duchem niemieckich rozporządzeń za wszystko Polakowi groziła kara śmierci. W budynku "Strzelca" przy ul. Piotrkowskiej 8 /po wojnie i do niedawna była w nim Mleczarnia/ Niemcy zorganizowali prowizoryczny obóz jeniecki dla polskich żołnierzy nie martwiąc się o ich wyżywienie. Dziewczęta z PCK i światli Opocznianie zorganizowali dla nich kuchnię. Wartownikami byli już starsi żołnierze Wehrmachtu i pozwalali dożywiać żołnierzy. Produkty chętnie oddawali Opocznianie, a dziewczęta z PCK zbierały i przygotowywały strawę. Nawet autentyczna Niemka o nazwisku Przetarska, która prowadziła w Opocznie sklep z artykułami "młynarsko-zbożowymi" poleciła, aby dziewczęta z PCK brały z jej sklepu co tylko jest potrzebne. Pieniędzy i innej formy wynagrodzenia nie chciała przyjmować. Była rzym. kat. widocznie w taki sposób realizowała ducha miłości bliźniego. W tym czasie w Szpitalu św. Władysława w Opocznie /ul. Szpitalna 1/ przebywali ranni żołnierze, którzy powracali do zdrowia. Ich stanem zdrowotnym bardzo interesowali się Niemcy. Wszystko czyniono, aby przedłużyć pobyt w szpitalu, a potem konspiracyjnie opuścić szpital i ukryć się. Wielu tak pozostało w Opocznie u życzliwych rodzin i dożyło szczęśliwie końca wojny. W kontakcie ze Szpitalem tym za pośrednictwem śp. Franciszka Wilka pozostawał śp. mjr Hubal /Henryk Dobrzański/, który na wieść o kapitulacji Stolicy pozostawał ze swoim oddziałem pod bronią w Opoczyńskiem. Chodziło o powrót żołnierzy do jego oddziału, jak również i mundury. Szpital mieszczący się w gmachu Szkoły Powszechnej przy ul. Inowłodzkiej zlikwidowano w listopadzie 1939r. w tym samym czasie zlikwidowano prowizoryczny obóz w "Domu Strzelca". Żołnierzy przeniesiono do koszar 72 Pułku Piechoty w Radomiu. Nastała długa, groźna i chmurna noc okupacyjna trwająca przez 6 lat. Potem w styczniu 1945r. nastała jeszcze dłuższa ciemna, chmurna noc zniewolenia. Życie w okupowanym Opocznie było uciążliwe i niebezpieczne. Towarzyszyły łapanki uliczne i egzekucje, aresztowania i wywózki do obozów zagłady i pracy. Nikt nie był pewny swego jutra. Ci, których bliscy wyszli na wojnę żyli w niepokoju o ich losy. Czekali na listy. Z niemieckich obozów napływały listy. Natomiast ze Wschodu tylko w 1939r. po jednym liście przysłano. Celowo to uczyniło NKWD, aby znać adresy rodzin uwięzionych. I przyszła moda zabobonna na wywoływanie duchów, z którymi rozmawiano /próbowano/, aby poznać wojenne losy najbliższych. Wówczas z ambon duchowni piętnowali takie praktyki i zabraniali je uskutecznić pod groźbą "grzechu śmiertelnego".

Nagrobek członków rodziny Baranów i Lasotów, zabitych w czasie nalotu niemieckiego we wrześniu 1939r.P.S. Osoby, które poniosły śmierć w Gorzałkowie w dniu 6.09.l939r.:

  1. Baran Roch /1859-1939/
  2. Baran Franciszek /1900-1939/
  3. Baran Jan /1927-1939/
  4. Lasota Marianna /1907-1939/
  5. Lasota Cecylia /żyła tylko 6 miesięcy/
  6. Ruchała Władysław /1922-1939/

Opracował: Opiekun Miejsc Pamięci Narodowej
sierż. sztab. Włodzimierz Koperkiewicz

Powrót na górę strony

 

wróć do GAWĘDA>>

<Zabytki> <Historia> <Zdjęcia> <Gawęda> <Żydzi> <Legendy> <Linki> <Autorzy>